Forum www.esyifloresy.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Wędrowcy.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.esyifloresy.fora.pl Strona Główna -> Opowiadanie
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Peegy
Metalowa Anielica



Dołączył: 12 Lip 2012
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:22, 05 Sie 2013    Temat postu: Wędrowcy.

Dobra, po raz kolejny rozdział bez korekty ale nie chcę męczyć mojej pomocnicy bo jest to dość długie a biedna czasu za bardzo nie ma więc mam nadzieję że przeżyjecie mój totalny brak znajomości interpunkcji oprócz zasad związanych z "że" i "który". Choć pewno i niekiedy przed nimi nie ma. Ale się starałam!


I
Sandy

Księżyc wisiał nisko na ciemnym niebie. Oświetlał białym blaskiem zielone wody Skry i wielkie korony drzew Cichego Lasu rosnącego po obu brzegach rzeki. Nurt był leniwy i spokojny. Nie dało się wyczuć nawet najmniejszego powiewu wiatru czy choćby lekkiego wicherku. Zdawałoby się, że w miejscu takim jak to powinna panować cisza jednak coś ją zakłócało. Nad wodą roznosiło się ciche gwizdanie a płaską powierzchnię wodnego lustra rozbijała mała łódeczka płynąca po wielkiej rzece. W niej siedziała pewna postać. Nie wydawała się być silnej budowy, raczej przeciętnej. Na głowie miała słomiany kapelusz który zakrywał jej oczy, a ręce miała założone. Nie poruszała się. Leżała w łódce i pogwizdywała swoją ulubioną melodię. Nasz wędrowiec nie wiedział dokąd zmierza. Płynął przed siebie. Płynął czekając aż Skra się skończy. Aż skończy się świat. Może uciekał, a może odbywał największą podróż w swoim życiu. Sam nie wiedział. Gdy raz wstał rano, przygotował sobie jajka i już miał ich skosztować ze szklanką piwa coś go zawołało. Był to głos młodej kobiety śpiewającej najpiękniejszą kołyskę jaką słyszał. Był to głos starego mężczyzny nucącego jedną z najstarszych pieśni. Był to głos dziecka mówiącego jeden z najdłuższych wierszy. Słyszał wszystkie te glosy jakby były jednym. Jednak zrozumiał ich wiadomość. Musiał iść. Musiał ich odnaleźć. Musiał z nimi zaśpiewać, zanucić, porozmawiać. Więc wziął kilka niezbędnych rzeczy, kapelusz i ruszył. Od tego czasu minęły dni, tygodnie, może miesiące. Nie wiedział, nie liczył. Wędrował tylko za słońcem upewniając się że zmierza na północ. Patrzył tylko na drzewa z mchem by się upewnić. I szedł przed siebie. Oczywiście jak to we wszystkich niekończących się przygodach spotykał na swojej drodze wielu ludzi. Pierwszą osobą był stary mężczyzna. Spotkał go jakieś dwa dni drogi od domu. Zdawał się być zagubiony, nie wiedział dokąd iść. Kiedy do niego podszedł zaczął opowiadać. Opowiadał o pewnym rycerzu. Był to wielki rycerz, który zrobił wiele wielkich rzeczy jednak teraz nie mógł pomóc temu staruszkowi, więc nasz Wędrownik sam musiał go odprowadzić do domu, w którym czekała na niego zmartwiona żona. Ta zaś z wdzięczności dała mu pewne zioła ze słowami: „Ziemia może zamarznąć, niebo się zakryć, woda wyparować a ogień się wypalić, lecz jeśli będziesz umiał uwarzyć eliksir z tych ziół wszystko na powrót do porządku wróci”. Następną osobą jaką spotkał była kobieta. Niska i pulchna. Siedziała przy swojej chatce, a przed nią stał mały i okrągły gar. Mieszała go nucąc pod nosem pewną melodię. „Czego szukasz zmęczony wędrowcze?” - zapytała się go. On zaś odpowiedział: „Szukam głosów. Szukam kołysanki, pieśni i wiersza. Szukam sam nie wiem czego. A ty pani, szukasz czegoś?”. Ta zaś odpowiedziała: „A szukam. Szukam zioła. Zioła o wielkiej mocy. Barwę ma różną. Rano jasną, nocą w czerń przechodzi. Pachnie cynamonem. Smakuje cytryną. Bardzo rzadkie jednak z jego pomocą można zdziałać wielkie rzeczy”. Wędrowiec pamiętał co dostał. I słowa pamiętał. Kto przyrządzić umie eliksir zrobi wiele dobra. Kobieta nie wyglądała na złą. Czuł od niej dobro, więc dał jej zioła. Zaproponowała mu odrobinę eliksiru, który uwarzyła. On powiedział że bardziej od niego przyda mu się prowiant. I go dostał. Dała mu duży chleb, sery, trochę surowego mięsa. Dostał nawet mleko w drewnianym, zamykanym kubku. Podziękował kobiecie i ruszył w dalszą drogę. Podczas jedzenia znalazł w jednym z pakunków małą buteleczkę z turkusowym płynem. Szedł potem wiele dni. Kiedy skończyło mu się jedzenie od kobiety zaczął zjadać to co mu dawały lasy i pola. Po kolejnych dniach doszedł do rzeki. Na brzegu zobaczył łódkę. Zdawała się być niczyja. Nie był złodziejem, a ta łódka do nikogo nie należała. Więc tak płyną nią w górę rzeki przez kolejne dni pożywiając się rybami, które złowi. Spał także na łódce, tak jak teraz. Czuł że niedługo coś się stanie i nie może z niej wychodzić. Musi jak najwięcej płynąć. A w łódce był najbezpieczniejszy.
Gdy tak zasypiał wokół niego zaczęło budzić się nocne życie. Między drzewami niosło się ciche pohukiwanie sów. Niekiedy dało się usłyszeć wycie wilków i odgłosy innych drapieżnych zwierząt, które teraz wyszły na polowanie, a co jakiś czas niektóre z gałęzi zaczynały się trząść a ich liście szeleścić. Nasz Wędrowiec już zasypiał. Leżał wyprostowany na łódce, twarz przykrył słomianym kapeluszem by nie pogryzły go jakieś groźne owady, a ręce podłożył sobie pod głowę. Zaczęły pojawiać się przed jego oczami obrazy. Zobaczył polującą watahę wilków. Widział jak skradały się do dwóch ofiar. Dwa jelenie jadły nerwowo się rozglądając jakby wiedziały, że są obserwowane. Nie minęła chwila a wilki zaatakowały. Kilka kłapnięć pyskiem i już było po sprawie. Kiedy wilki już miały wziąć się do jedzenia nasz podróżnik usłyszał śpiew. Na początku cichy, ale z czasem coraz głośniejszy. Był to głos młodej kobiety. Ten który usłyszał kiedyś. Jeden z tych, który kazał mu wyruszyć w tą podróż. Chłopak zdjął kapelusz z twarzy i rozejrzał się. Głos stawał się coraz głośniejszy. Ponaglał go. Wędrowiec wskoczył do wody i wypłynął na prawym brzegu. Wstał i otrzepał się. Rozejrzał się. Głos był silniejszy kiedy patrzył przed siebie na wschód. Zaczął biec w tamtym kierunku. Biegł bardzo długo nasłuchując melodii. Pięknej kołysanki. Nagle zaczęła cichnąć. Stawała się coraz odleglejsza i odleglejsza. Kiedy ucichła Wędrowiec zatrzymał się i zaczął panicznie rozglądać. Nie wiedział co ma robić, gdzie iść. Zaczął kręcić się w kółko. Biegać, nasłuchiwać. Trwało to wiele minut, aż w końcu usiadł zrezygnowany pod jednym z drzew. Siedział tak. Nie wiedział o co. Wiedział że musi znaleźć ten głos. Musi za nim iść. Ale jak miał to zrobić skoro go nie słyszał? Z rozmyślań wyrwał go głos. Nie ten, który słyszał ale także kobiecy. A raczej dziewczęcy. Podróżnik poderwał się i zaczął nasłuchiwać. Głosy nadchodziły ze wschodu. Zaczął iść w tamtym kierunku. Jego szybki krok ponownie przerodził się w bieg. Biegł tak w kierunku głosów aż stały się wyraźne. Wtedy zwolnił i zaczął się rozglądać. Zobaczył ruch za kilkoma drzewami i usłyszał rozmowę:
- Latro, jesteś pewna, że ją słyszałaś? - głos był trochę piskliwy i przestraszony ale z pewnością należał do chłopaka.
- Tak, ile razy mam powtarzać że na pewno. Kazała mi tutaj przyjść tylko nie wiem po co... Tak jakbym miała znaleźć coś tutaj... - ten głos należał do dziewczyny, jednak nie był on ani piskliwy ani przestraszony, przeciwnie, był pełen pewności siebie i uporu.
- Latr, błagam, wróćmy już do Ramsycka. Na pewno już rozpalił ognisko... Tam będzie nam cieplej... I... I będziemy bezpieczniejsi. O, i na pewno już przygotował nam jedzenie... - chłopak zdawał się być z każdą chwilą coraz bardziej przestraszony.
- Oj zamknij się na chwilę Tob. Próbuję coś usłyszeć – dziewczyna syknęła na swojego towarzysza.
Nasz wędrowiec wytężył wzrok i zobaczył, że dwie postacie. Jedna z nich była bardzo wysoka i dosyć silnie zbudowana, druga zaś był niska i trochę pulchna. Obie zmierzały w jego kierunku. Chłopak starał się jak najszybciej i zarazem jak najciszej schować za jednym z bardziej oddalonych drzew. Nie chciał zostać znalezionym przez tych dwoje. Nie wiedział czy może im ufać czy nie. Wolał iść za nimi i zobaczyć ich obóz. Poznać ich bardziej i dowiedzieć się czegoś więcej. Po chwili głosy znowu się odezwały.
- Dobra, może masz rację. Tu chyba rzeczywiście nic nie ma. Wracajmy – odezwała się dziewczyna jednak po jej głosie dało się poznać że sama nie wierzy w to co mówi.
Nasz Wędrowiec wychylił się zza drzewa i spojrzał na ciemne postacie. Kierowały się na wschód. Odczekał chwile i zaczął iść za nimi. Szli przez gąszcz połamanych konarów drzew, a także różnych krzaków i wyższych traw. Liście byłe mokre od panującej wokół wilgoci, a powietrze robiło się coraz chłodniejsze. Szli tak dobrych kilkanaście minut aż w końcu drzewa zaczęły rosnąć coraz rzadziej, a przed nimi pojawiła się wielka polana. Oprócz trwa i typowo polnych kwiatów było tam mnóstwo głazów. Połowa przestrzeni była nimi zasypana nie wiadomo skąd. Na jednym z głazów paliło się ognisko. Siedziała przy nim kolejna postać, która w ręku trzymała obdartego ze skóry i nabitego na patyk królika. Obok niej leżały dwa już przypieczone stworzonka. Postacie za, którymi szedł nasz Wędrowiec weszły na polanę, zaś on pozostał w cieniu drzew. Przeszły one do ogniska i w końcu mógł się im dokładnie przyjrzeć. Wyższa i silniej zbudowana postać była dziewczyną o długich brązowych włosach, zaś niższy i grubszy chłopak był blondynem. Oboje mogli być w wieku naszego Wędrowca. Trzeci chłopak, jak się domyślił podróżnik, Ramsyck, miał zdawał się być wysoki i bardzo chudy, a jego włosy miały kruczoczarną barwę. Kiedy wysoka dziewczyna i gruby chłopak usiedli przy ognisku Ramsyck podniósł głowę.
- Czemu was tyle nie było? Mieliście zrobić tylko obchód wokół polany. Już się bałem, że jakieś sowy was porwał – powiedział.
- Latrze zdawało się że znowu usłyszała głos – odpowiedział gruby chłopak.
- Głos? - zapytał ze zdziwieniem i zarazem ekscytacją Ramsyck.
- Tak, głos. I nie zdawało mi się – powiedziała chłodno Latra.
- I co on chciał? - dociekał Ramsyck.
- Nie wiem, nic nie znaleźliśmy – przyznała dziewczyna.
Zapadła chwila ciszy w czasie której Ramsyck zdjął trzecie królika już upieczonego z patyka i wręczył go Latrze. Jeden z pozostałych dał Tobowi i jednego wziął sobie. Kolejne słowa padły dopiero jak cała trójka skończyła jeść.
- Tak się zastanawiam... Czy to wszystko nam się nie zdawało – odezwał się Tob. - To znaczy... To dosyć dziwne że słyszymy głody. Nagle. I nagle udajemy się gdzieś nie wiadomo gdzie. Bo tak czujemy. To naprawdę dziwne..
- Oj, daj spokój Tob. Nie ma co się nękać myślami. Te głosy są i koniec. I idziemy za nimi – powiedział Ramsyck. - A teraz jeśli pozwolicie ja się udam spać – położył głowę na jednym z tobołków i zasnął. Reszta poszła w ślad za nim.
Nasz podróżnik usłyszał bardzo dużo. Wiedział, że ci ludzie słyszeli dokładnie to samo co on. Wiedział że te głosy chciały by się spotkali. Jednak nie wiedział co to wszystko znaczy. Stwierdził że Ramsyck wpadł na bardzo dobry pomysł i usiadł pod jednym z drzew, nałożył kapelusz na twarz i zasnął.
Znowu śniły mu się wilki jednak teraz to nie one polowały tylko ktoś polował na nie. Uciekały skowycząc przez las. Cała wataha biegła ile sił miała w nogach. Biegły przed siebie, byle najdalej od groźnego drapieżcy. Uciekały już długi czas i zaczynały być zmęczone. Nagle najsłabszy z nich, brat przywódcy, potknął się o jeden z połamanych konarów. Coś wyskoczyła z ciemności i porwało leżącego na ziemi wilka. Nasz wędrowiec czuł się jakby był jednym z tych wilków. Biegł ile miał sił w łapach. Zaczynało mu brakować tchu i sił. Oczy zaszły mu ze zmęczenie mgłą ale on biegł dalej. W końcu także jedna z łap podwinęła mu się o wystającą gałąź. Biegł tak szybko, że od potknięcia przeturlał się i poczuł ból z barku. Spróbował wstać ale kulał na jedną łapę. Jego wataha uciekła, nikt nie został by mu pomóc. Poczuł chłód napływający z głębi lasu. Poczuł strach pełznący po ściółce. Wiedział że nie ma szans. Stanął przodem do lasu i obnażył kły. Nagle wyskoczyło coś z ciemności i poczuł zimne ukłucie na gardle.
Wędrowiec przebudził się. Sen zniknął. Znowu był sobą jednak nadal czuł jakby coś wbijało mu się w gardło. Otworzył oczy. Nie miał na twarzy swojego kapelusza a przed nim kucała dziewczyna , którą widział poprzedniego wieczora. Do gardła przykładała mu nóż. Patrzyła mu prosto w oczy. Widział że była zdeterminowana i nie wahałaby się zadać ciosu. Ale nie bał się. Coś mu mówiło, że nie ma czego się bać.
- Kim jesteś i czego od nas chcesz – powiedziała chłodnym i stanowczym tonem.
Nasz Wędrowiec przyjrzał się jej po czym rozejrzał się dookoła. Znalazł wzrokiem swój kapelusz i sięgnął po niego po czym nałożył go sobie na głowę. Jeszcze raz spojrzał w oczy dziewczyny.
- Nic mi nie zrobisz – powiedział równie stanowczo.
- Skąd ta pewność? - zapytała dziewczyna.
- Sam nie wiem. Głos mi to mówi.
- Głos? Co ty bredzisz chłopcze? - zapytała z lekkim poirytowaniem.
- Bredzę. Bredzę to samo co ty. Bredzę to samo co bredzą trzy głosy w mojej głowie. Po tylu dniach wędrówki łatwo zapomnieć, po co się wyruszyło. Czyż nie? Niekiedy potrzebne jest się upewnić czy przypadkiem na początku tylko nie zdawało się nam, że coś słyszymy. Czy nie wyruszyliśmy na marne – powiedział spokojnym tonem po czym odsunął sobie od gardła jej dłoń i wstał – Jestem Sandy Mort. I jestem tu po to byście nie zwątpili i nie zbłądzili. Przysłały mnie trzy głosy.
Dziewczyna także wstała i spojrzała na niego nie dowierzając.
- Skoro tak to czemu od razu się nie ujawniłeś? - powiedziała chowając sztylet.
- Bo nie widziałem po co mnie przysłały.
- I tak szybko się dowiedziałeś?
- Tak.
- Dobrze, Sandy Morcie... A powiedz mi, dokąd zmierzasz?
- Na północ. Tam gdzie mnie pokierują.
Latra znowu się mu dokładnie przyjrzała, odwróciła i zaczęła kierować w stronę ich obozowiska. Sandy zaczął zmierzać za nią. Wiał chłodny poranny wiatr a na liściach i trawach przez noc pojawiły się kropelki rosy. Nasz podróżnik spojrzał w niebo i zobaczył, że słońce wstało godzinę temu. Za długo spał. Za długo. Musiał ruszyć w drogę. Musi jak najszybciej spotkać trzy głosy. Jednak czy sam? Pomimo że poznał cel w jakim spotkał tą grupkę to nadal nie był pewien czy powinien brać ich ze sobą. Głos nakierował go na nich, ale droga z nimi może być wolniejsza niż w pojedynkę. Jednak coś mu mówiło że bez nich sobie nie poradzi. Kiedy dotarli do głazu, na którym było wypalone ognisko zobaczył dwie skulne pod kocami postacie. Latra podeszła do jednego z nich i potrząsnęła nim. Zza koca wychyliła się kruczoczarna czupryna. Chłopak nie miał zbyt zadowolonej miny jednak usiadł i przetarł oczy.
- Już... Już zbieram nasze rzeczy. Daj mi tylko chwilkę – wysapał zaspanym głosem Ramsyck.
- Co się dzieję? - wydyszał równie zmęczonym tonem Tob, który też się obudził.
- Wstawajcie chłopcy bo mamy gościa – powiedziała Latra.
Obaj na początku nie zauważyli obecności Sandy'ego jednak teraz przyjrzeli mu się uważnie. Tob miał dosyć przerażoną minę ale Ramsyck nie wyglądał na zaskoczonego.
- To po Ciebie wczoraj głos wysłał Lotrę, tak? - zapytał się.
- To mnie głos wysłał do was. A teraz wstawajcie. Mamy dużo drogi przed sobą.
Chłopcy wymienili spojrzenia. Odezwał się Tob:
- Tylko, że my nie wiemy dokąd iść – przyznał lekko zmieszany.
- Jestem tu po to by was zaprowadzić. Zbierajcie się.
Kiedy spakowali już wszystkie swoje rzeczy do tobołków Sandy zobaczył że dziewczyna ma ze sobą łuk i kołczan pełen strzał. Domyślił się że to ona zabiła trzy króliki, które jedli dzień wcześniej.
W końcu ruszyli w dalsza podróż. Teraz kierowali się z powrotem na zachód. Sandy wiedział że muszą wrócić do Skry i iść w jej górę. Muszą dotrzeć na północ. Pamiętał jak był mały i ojciec pokazywał mu mapy ich krainy. Była to dużo kraina, a on mieszkał na południu. Pamiętał także, że każda mapa na północy kończyła się skalistymi górami. Tam właśnie wpływała Skra. Kiedyś zapytał się ojca co jest za tymi górami i czemu nie ma tego na mapie. On mu odpowiedział, że nikt tego nie wie, bo nikt nigdy nie przekroczył Skalistych Gór i nie wrócił z powrotem. Było wielu śmiałków, którzy chcieli je przejść i zobaczyć co jest za nimi. Jednak nikt nie wracał. Mówiło się, że za nimi mieszkają straszne potwory takie jak smoki, wielkie węże czy jednookie olbrzymy. Jednak nikt nigdy tego nie potwierdził. Sandy wiedział, że muszą przejść przez te góry, bo dopiero za nimi znajdą się bliżej celu. Dopóki są po ich południowej stronie dopóty tak naprawdę stoją w miejscu.
Kiedy przeszli połowę drogi minęło pół godziny. Robiło się coraz cieplej nawet w lesie a przez wilgoć unoszącą się w powietrzu robiło się także coraz duszniej. Sandy czuł że jego ciało powoli zaczyna mieć dość tej wędrówki. Był to wyjątkowo upalny dzień a jego ubrania zaczynały być już mokre. Obejrzał się do tyło i zobaczył że Tob jest już całkiem mokry a jego twarz przybrała barwę dojrzałego buraka. Wiedział że chłopak długo nie wytrzyma. Ale musieli iść dalej. Kiedy drzewa zaczęły się rozrzedzać Tob w końcu przerwał panującą ciszę.
- Ja... Ja już nie dam rady... - wysapał i padł plackiem na ziemię. Zdawało się że zemdlał jednak kiedy Lotra przewróciła go na plecy okazało się, że po prostu nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Sandy był odrobinę zirytowany ponieważ jeśli chłopak padał po niecałej godzinie marszu to nie wiedział czy uda im się dojść do gór w ciągu miesiąca.
Nasz podróżnik pomógł wstać ociężałemu chłopakowi i stwierdził że pójdzie szybciej jeśli to on weźmie tobołek należący do niego. Kiedy założył go sobie na plecy poczuł się jakby wziął na siebie woła. Kiedy zapytał się chłopaka co ten wziął ze sobą chłopak odpowiedział, że tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
W końcu doszli na brzeg rzeczy. Sandy był już cały mokry ale za to Tob zdawał się być w niezłej formie. Wędrowiec rozejrzał się po rzece i dostrzegł swoją łódkę na której miał własny tobołek. Polecił grupie napełnić manierki wodą a sam wskoczył do rzeki i podpłynął do łódki. Kiedy się na nią wdrapał zobaczył na dnie łodzi cztery bochenki chleba i cztery sery. Stanął i zacżął się dookoła rozglądać. Nie wiedział kto mógł im podrzucić jedzenie. Pamiętał z map że już od dawna nie powinno być żadnych wiosek i ludzi. Byli kilkanaście dni drogi od gór a już od dobrego tygodnia minął ostatnią wioskę. Stwierdził, że nie powinien się obawiać. Jeśli ktoś ich obserwował był po ich stronie. Inaczej by nie dawał im tak potrzebnego jedzenia. Sandy chwycił wiosła i zaczął płynąć w kierunku brzegu. Reszta grupy napełniła już manierki i odpoczywała. Kiedy dopłynął do brzegu Latra wstała i pomogła mu wyciągnąć łódkę na ląd. Spojrzała dosyć zdziwiona na jedzenie spoczywające na dnie jednak chłopak tylko wzruszył ramionami. Kiedy pochowali już prowiant do tobołków Sandy dał swój pakunek Tobowi, który był dużo lżejszy od jego.
Nie mogli płynąć w górę rzeki łódką. Nie zmieścili by się wszyscy do niej, maksymalnie dwie osoby, więc postanowili iść piechotą wzdłuż brzegu. Maszerowali tak cały dzień. Im dalej szli na północ tym gęstszy stawał się las i tym duszniejsze robiło się powietrze. W pewnym momencie brzeg zaczął się zwężać przeradzając się w niewielkie urwisko aż w końcu musieli wejść do lasu i kluczyć między drzewami, których korzenie wychodziły poza brzeg i sięgały aż do wody. Kiedy minęło południe marsz robił się coraz łatwiejszy. Słońce było coraz niżej a powietrze lekko się ochładzało. Późnym popołudniem z południa zaczął także wiać chłodny wiatr, który nie dość, że dawał mi zimne ukojenie to na dodatek ułatwiał im maszerowanie.
W pewnym momencie do Sandy'ego podszedł Tob.
- Hej, Sandy, tak? - zaczął niepewnie mówić Tob, a chłopak uniósł lekko brwi jakby pytając się o co chodzi. - Słuchaj... Czy ty jesteś pewien, że my dobrze robimy?
- Co masz na myśli?
- Chodzi mi o to... Idziemy gdzieś nie wiadomo gdzie. Ja nie wiem nawet w jakim kierunku idziemy a robimy to wszystko przez... Przez jakieś głosy. Boję się, że popełniliśmy błąd...
- Słuchaj Tob, idziemy na północ w kierunku Gór Skalistych. A potem... Potem na pewno dowiemy się więcej. Czuję, że po ich drugiej stronie czekają nas odpowiedzi. Wiem, że jeśli tam dojdziemy będziemy już dużo bliżej celu.
- Ale skąd to wiesz? Skąd pewność? Ja... Ja się po prostu boję, że po tej drugiej stronie nie czekają nas wcale odpowiedzi. Tylko śmierć. Słyszałeś na pewno opowieści. Słyszałeś o Wylfryku? Pogromcy Smoków? Poszedł do gór bo był pewien, że na pewno wróci. Bo przecież co mogło grozić komuś w górach kto zabijał smoki? A jednak. Nigdy nie wrócił. A my? Kim my jesteśmy? Grupką dzieciaków. Na dodatek słyszących głosy. Jesteśmy raczej szaleńcami niż wielkimi rycerzami.
- Tob, to tylko legendy. A nigdy nie pomyślałeś o tym, że może nikt nie wrócił dlatego, że po drugiej stronie jest lepiej? Może nikt nie wrócił bo nikt nie chciał wracać. A trudno mi wierzyć żebyśmy wszyscy mieli te same objawy szaleństwa.
- Sandy, ja nie wiem czy mamy te same. Ja nie wiem jakie ty masz. W ogóle nie mam pojęcia czemu mu z Tobą idziemy. Nawet Cię nie znamy – powiedział Tob i odszedł do Ramsycka.
Gdy zapadł już zmierzch zaczęli szukać miejsca na rozbicie obozu. Znaleźli teren, na którym plaża była szersza i zmieściłoby się tam ognisko. Sandy, Ramsyck i Tob poszli szukać w miarę suchego drewna na rozpalenie ognia zaś Latra ruszyła w poszukiwaniu jakiegoś mięsa na kolację.
Kiedy chłopcy spotkali się w wyznaczonym miejscu Ramsyck wyciągnął ze swego tobołka dwa krzemienie i rozpalił ogień. Tob sięgnął po swój pakunek i zaczął wyjmować z niego różne przyrządy do gotowania. Po chwili przyszła Latra z dwoma gronostajami i królikami. Ramsyck poprosił Toba o moździerz i tłuczek i ku zdziwieniu Sandy'ego ten wyciągnął je z tobołka i mu podał. Chłopak wyciągnął z kieszeni jakieś liście i zioła. Zaczął je ubijając a po chwili dorzucił jakieś owoce, których nasz wędrowiec nie znał. Potem zaczął gotować trochę wody nad ogniem a kiedy zaczęła wrzeć wlał ją do moździerza. Po chwili wokół nich zaczął unosić się przyjemny aromat. Sandy nie znał tych zapachów jednak czuł jak łagodząco działają na jego nozdrza.
- Dobra, chodźcie tu do mnie. Tob, ty pierwszy – powiedział Ramsyck kiedy skończył ubijać masę z moździerza.
- Ale Rams... Co to jest? - zapytał niepewny chłopak.
- Spokojnie, to tylko maść na oparzenia. Słońce operuje bardzo mocno a raczej nie chcecie by wam złaziła skóra? No chodź tu – powiedział Ramsyck
Posmarował twarz, ramiona i ręce chłopaka. To samo zrobiła z pozostałą dwójką. Maść była zimna lecz przyjemna. Sandy dopiero teraz zorientował się, że ma całe czerwone ręce i twarz. Miał nadzieję, że ta maść mu pomoże.
- Rams, czemu nam wcześniej nie powiedziałeś, że znasz się na ziołach? - zapytała Latra.
- Bo nie wiedziałem – powiedział wzruszając ramionami.
Przypiekli nad ogniem zwierzynę i zaczęli ją jeść. Sandy stwierdził że jego gronostaj smakuje wybornie a przyprawy jakich użył Ramsyck świetnie łącza się ze smakiem mięsa. Zjadł załego gronostaja i zagryzł go kromką chleba. Po takiej kolacji poczuł się całkowicie pełny. Położył się na swoim kocu i zaczął patrzeć w niebo. Bylo bezchmurnie i zdołał zobaczyć większość konstelacji, których zdołał nauczyć go ojciec. Widział układ centaura, minotaura, karła a także króla i księżniczki. Wypatrzył też najjaśniejszą gwiazdę nazywaną Blaskiem Netrytty. Spróbował sobie przypomnieć legendę o tej królowej.
- Słyszeliście może kiedyś legendę o królowej Netryttcie? - zapytał się reszty.
Pierwsza odezwała się Latra.
- Żyła kiedyś pewna piękna kobieta. Była córką jednego z wielkich lordów. Pewnego dnia jak orszak króla przybył by odwiedzić tegoż lorda książę zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Postanowił, że zostanie ona jego królową.
- Lecz to co najbardziej w niej kochał to było jej piękno. Nie był złym człowiekiem lecz też nie był zbyt mądrym – powiedział Ramsyck.
- Miał pewno przyjaciela, którego znał od urodzenia. On także zakochał się w królowej. Lecz kochał ją za jej inteligencję i zaradność. Królowej także się on spodobał - opowiadał dalej Tob.
- Więc spędzili razem noc. Następnego dnia przyszła straż miejska i zabrała mężczyznę. Osądzili go o zabójstwo, które miało miejsce poprzedniej nocy. Znaleziono jego broń. Król był tak zły że rozkazał zamknąć go w jednej z cel w kamiennym labiryncie. Królowa nie mogła wytrzymać i postanowiła go odnaleźć i uwolnić. Wyruszyła więc z pochodnią do labiryntu i nigdy nie wróciła – zakończył legendę Sandy.
- To trochę jak my – odezwał się Ramsyck – Wyruszamy do labiryntu mając tylko jedną pochodnię...
- Nikt nie powiedział, że ona nie znalazła swojego ukochanego, Rams – odpowiedział mu Sandy.
Ramsyk usiadł i zaczął przyglądać się Sandy'emu. Ten także usiadł i zapytał o co mu chodzi.
- Po prostu... Nie mogę czegoś zrozumieć. Idziemy za Tobą. Słuchamy Cię. A nic o Tobie nie wiemy. W ogóle Cie nie znamy. Skąd mamy wiedzieć, że możemy Ci ufać?
- A skąd wiecie, że możecie ufać sobie? - zapytał.
Teraz usiadła już także Latra i Toby. Ogień zaczął dogasać więc dziewczyna dorzuciła trochę drewna po czym powiedziała:
- Znamy się. Znamy się od dawna. Spotkałam ich sześć lat temu jak trafiłam do domu dziecka. Ramsyk trafił tam rok wcześniej a Tob praktycznie się tam urodził. To chyba dobry argument by sobie ufać. Jednak ty oprócz głosów nie przedstawiłeś nam żadnych argumentów.
- Żadnych? Prowadzę was tam gdzie powinniśmy iść. Wy nawet nie wiedzieliście, w którym kierunku się udać. Beze mnie siedzielibyście dalej na tych skałach. Idziemy do celu.
- Do celu czyli gdzie? - odezwała się Latra.
- Do Gór Skalistych. Na północ.
- A skąd mamy wiedzieć, że ty także słyszałeś głosy? Wiemy tylko, że je słyszałeś. Nic więcej nie powiedziałeś. Co ty usłyszałeś?
- Usłyszałem... Usłyszałem glosy. Głos kobiety. Piękny i wysoki. Śpiewała coś co brzmiało jak kołysanka... Najpiękniejsza jaką słyszałem. Zamiast spać wolałbym słuchać tej kołysanki całą noc. Słyszałem także głos starszego człowieka. Śpiewał jakąś starą pieśń... Już kiedyś ją słyszałem. Opowiadała o czymś wielkim ale i smutnym. Także była piękna. Był tam także głos dziecka... Ono nie śpiewało. Mówiło. Mówiło piękny wiersz, ale w języku, którego nie rozumiałem. Wszystkie te głosy... One brzmiały inaczej, wszystkie mówiły co innego, a i tak zdawały się łączyć w jedno...
Nikt nic nie odpowiedział. Wszyscy patrzyli się na niego z lekkim z dziwieniem. Sandy uniósł brwi nie rozumiejąc o co im chodzi. Na jego nieme pytanie odpowiedział Ramsyck.
- Chodzi o to, że... Myśmy słyszeli tylko głosy... Nie umieliśmy do końca odróżnić głosów ani tego co śpiewali... Nie wiem jak ty to zrobiłeś... - powiedział ze zdziwionym głosem, a Sandy wzruszył tylko ramionami.
- Nie ważne. Chodźcie spać. Jutro wstajemy o świcie – powiedziała chłodno Latra i położyła się spać.
Chłopak stwierdził, że Latra ma racje i także się położył. Po raz kolejny śniły się wilki. Dalej był z tą samą wataha jednak brakowało w niej dwóch wilków. Uciekały na północ. Nie wiedziały przed czym. Przed lasem. Przed ciemnością. Nie mogły zawrócić na południe bo dopadnie je To. Wokół nich unosił się smród strachu. Czuły to. Każdy z nich się bał. Ale biegły dalej przed siebie. Biegły tak wiele kilometrów. W pewnym momencie poczuły że coś jest nie tak. Zwolniły kroku. Zaczęło się robić coraz chłodniej. Jeden z wilków poczuł zimne ukłucie. Spojrzał w górę i zobaczył spadające płatki śniegu.
Sandy obudził się. Zaczynało świtać. Zaczął po kolei potrząsać resztą. Kiedy wstali sprzątnęli obozowisko i ruszyli przed siebie. Następnego dnia także wstali o świcie. Kiedy słońce było prawie w zenicie las zaczął niknąć. Drzew było coraz mniej i mniej. Przed nimi rozciągało się trawiaste pustkowie. Nasz podróżnik poczuł nagle, że o dziwo robi się coraz chłodniej. Zbyt chłodno. Sandy spojrzał w górę. Na jego twarz spadł płatek śniegu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Peegy dnia Wto 20:15, 06 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.esyifloresy.fora.pl Strona Główna -> Opowiadanie Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin